Reproduzindo via Spotify Reproduzindo via YouTube
Saltar para vídeo do YouTube

Carregando o player...

Scrobble do Spotify?

Conecte a conta do Spotify à conta da Last.fm e faça o scrobble de tudo o que você ouve, seja em qualquer app para Spotify, dispositivo ou plataforma.

Conectar ao Spotify

Descartar

Não quer ver anúncios? Atualize agora

hera

„Hera moja miłość” autorstwa Anny Onichimowskiej i kontynuacja owej książki pod innym już tytułem „Lot Komety”, to dwa twory literatury współczesnej, do których nieprzerwanie powracam. Czytanie dwa razy tego samego to, rzecz jasna, żadna przyjemność, prawda? W ogóle czytanie nie należy do najprzyjemniejszych czynności w rzeczywistości, którą zastajemy obecnie. A dodajmy do tego jeszcze książki o jakichś narkomanach, książki, których wydano setki, a każda jest o tym samym – ćpun, ćpał, detoks, nie ćpał, ćpał dalej, przećpał, umarł, do widzenia.
Od zawsze jakoś miałam nieprzyzwoite ciągoty do tego typu literatury, to mnie po prostu ciekawi, interesuje, działa na wyobraźnię, podnieca.
Zabrałam się za czytanie książki „Hera moja miłość” po raz pierwszy w wieku, bodajże, piętnastu lat. Wiadomo, miałam już za sobą takie lektury jak „Dzieci z Dworca ZOO”, „Pamiętnik narkomanki”, a nawet „Kokaina” czy „Ćpun”, ale było mi mało.
Biorę książkę do ręki – okładka beznadziejna, mało stron, brak czcionki Times New Roman, pomyślałam tylko „łee”.
Czytam.
Na początku wprowadzenie i opis postaci, siedemnastoletni Jacek, jego rodzice i mały brat. Wszystko jakby w formie wywiadu, ale bez zapisu pytań. Bądź co bądź ciekawy zabieg.
Czytam dalej, chłopaki pali trawę. No, niech sobie pali, pełen chill out, co nie? THC mój bóg, moja maria i moje wybawienie, nic specjalnego. Rodzina lekko patologiczna, ojciec wysoki urzędnik posiadający pełną rodzinę i wspaniały dom, ale nadużywa alkoholu. Jak to pisał Świetlicki „w moim domu nie ma problemu z alkoholem, bo piję na mieście”.
Matka, Grażyna, ach, cóż za warzywne imię. „Grażyna-jarzyna”, od razu tak sobie pomyślałam.
Pracoholiczka uzależniona od papierosów, wynajmująca panią z Ukrainy do zajmowania się domem i małym Michasiem. Z mężem już nie sypia, bo mąż jest ciągle nawalony, sama kocha się namiętnie w swojej pracy.. ze swoją pracą, a dzieci i dom wypadły jej przez dziurawą kieszeń płaszcza, dziura rzecz jasna wypalona papierosem.
Wszystko nabiera akcji, gdy w życiu Jacka pojawia się ona, tak, ona! Kometa.
„Spadła nie w porę”, mała ćpuneczka. W zasadzie już poważna narkomanka, w prawdzie nie taka, która sobie daje po kablach gdzieś w zaplutej i śmierdzącej melinie, ale taka, która sobie daje po kablach za pieniądze wyłudzone od takich frajerów jakim jest na przykład nasz kochany Jacek. Jej kreacja w książce jest dla mnie czymś niesamowitym. Niska, ciemnowłosa dziewczyna, uzależniona od heroiny, nie dbająca o nic, o ludzi, o rodzinę, o cały świat, o zahipnotyzowanego Jacka, żyjąca od jednej narkotycznej ekstazy do drugiej, cholernie inteligentna, wyrachowana i zimna jak Królowa Śniegu Andersena – ideał. Jakże chciałabym być taka jak ona! Hołd dla Ciebie, Kometo.
Wszystko toczy się w bardzo szybko, na tyle szybko, że wszystkie strony ksiażki mi gdzieś uciekły i zastałam ostatnią. A tak wiele się wydarzyło, śmierć małego Michałka, który chciał zapalić takie same „zielone papierosy” jak jego brat. Strasznie dziwny wątek. Nigdy się z czymś takim nie spotkałam i nie wiem czy spotkam. To dziecko wyszło z kolegą z sąsiedztwa na strych, odpaliło blanta i powiesiło się na strychu. Lat sześć. O CO CHODZI ?
Po tym fakcie w rodzinie następuje klasyczny rozpad, nie ma mowy o więzi między rodzicami, a Jacek przeżywając chwilowy wstręt do marihuany, chwyta za heroinę w objęciach Komety, z którą najpierw kocha się w nadwiślańskich zaroślach, potem martwi się o jej nosicielstwo, a na samym końcu dochodzi do niesamowitego wniosku – chcę byś była moją siostrą, Kometo. Litości, Jacek, litości, proszę.
Ta część kończy się nijak, nie ma końca w zasadzie. Potępiam stereotypowe podejście do narkotyków – skoro palę marihuanę, muszę popaść co najmniej w kokainę. Zero w tym prawdy, nic a nic, koniec i kropka. A kolejny szkolny pedagog po przeczytaniu takiej lektury utwierdzi się w swoim mylnym przekonaniu i będzie powtarzał te swoje chore teorie uczniom na lekcjach wychowawczych.
Co dopełniło całego mojego zachwytu tą książką, to haiku. Po wprowadzeniu i kilku rozdziałach zaczyna się opowieść „Z życia kretów”, czyli całe życie Jacka, jego uzależnienie, rozpad rodziny, śmierć brata. Każdy rozdział zatytułowany był jakimś krótkim haiku, niekiedy były to tak ze sobą poskładane słowa, że pozostawałam nad jedną stroną w kilkunastominutowym szoku.

Szczęście moje, że powstała druga część. W zasadzie główny wątek został przekierowany na Kometę, która wychodzi na ludzi, powiedzmy. Przestaje ćpać, wraca jak córka marnotrawna, tyle tylko, że ma nową rozrywkę – jest w sekcie o nazwie „Rodzina”. W tej samej sekcie znajduje się matka Jacka – Grażyna, która rozwodzi się właśnie z mężem, mieszka już sama i systematycznie oddaje wszystko co ma, nieświadomie, Rodzinie. Żal patrzeć na postępowanie jednej i drugiej, chociaż zawsze uważałam, że społeczeństwo przesadza pisząc/mówiąc/tworząc swe wywody o sektach. Byłam przekonana, że skoro ja nie jestem głupia i naiwna, to inni ludzie też nie mogą być. Okazuje się jednak, ze mogą, teraz dzięki Grażynie i Komecie już to wiem.
W tej części Kometa została trochę podociągana, a szkoda. Straciła dużo ze swojej wolności, nie jest już rozbrykanym kotkiem, jest rozsądniejsza, doroślejsza, niestety, no ale – czas leci. Dochodzi do bycia perfekcyjną kokietką, świadomą siebie i swego ciała. Co najważniejsze, pojawia się Jacek, który dalej jej pragnie. Mistrzowski cytat Komety z tej części : „Chce, żeby ją kochał, żeby za nią latał, żeby dzwonił, przychodził pod dom i pracę i robił sceny zazdrości i żeby chciał pójść za nią choćby do piekła. A ona będzie dla niego raz zła, a raz dobra, raz będzie mu siebie dawać, a raz odbierać, żeby zgłupiał do reszty, żeby nigdy, w żadnej chwili nie widział, czego ma się po niej spodziewać”.
I o to chyba chodzi, prawda?
Właśnie dlatego powracam do tych książek, bo jestem taką Kometą, być może to zbyt depresyjny wywód, ale za każdym razem gdy od nowa przemierzam strony tych dziwnych i wciągających opowieści, wyciągam jakieś nowe wnioski, patrzę na pewne sprawy inaczej, przeżywam od nowa ból bohaterów razem z nimi, upalam się razem z Jackiem, umieram z Michałkiem, odpływam w heroiczne zaświaty z Kometą, kocham się we własnej pracy z Grażyną i nadużywam alkoholu z Kamilem. Pozostaję przez pewien czas rozszczepiona i rozdarta, ale czego nie robi się dla mentalnych uniesień?

Não quer ver anúncios? Atualize agora

API Calls